192 Obserwatorzy
78 Obserwuję
neonlightchild

światy zapomniane, słowa zakazane

może po prostu wszystkie moje czytelnicze życia potrzebują miejsca odrobinę bardziej pojemnego niż przestrzeń pomiędzy moimi zwojami mózgowymi.

Teraz czytam

Moby Dick
Herman Melville
Powszechna historia nikczemności
Jorge Luis Borges, Stanisław Zembrzuski, Andrzej Sobol-Jurczykowski
WIDZIEĆ/WIEDZIEĆ. Wybór najważniejszych tekstów o dizajnie
Przemysław Dębowski, Jacek Mrowczyk
Przeczytane:: 171/464 stron
Księga wszystkich dokonań Sherlocka Holmesa
Arthut Conan Doyle
Przeczytane:: 340/1108 stron

Najpiękniejszy koszmar.

Lunatyczna kraina - Mia Couto

Lunatyczna kraina jest literackim debiutem Couto, a jednocześnie określa się ją mianem najwybitniejszego utworu w jego dorobku. Mia, a właściwie António Emílio Leite Couto to urodzony w Beirze w 1955 roku mozambicki pisarz i biolog, potomek portugalskich kolonistów. Ten być może szczegół jest szalenie ważny w kontekście tematów, jakie Couto porusza w swojej powieści, bo choć przy wzmiance o utworze napisanym w duchu realizmu magicznego, sennym, onirycznym na pierwszy rzut oka nic na to nie wskazuje, to traktuje ono o burzliwych i bolesnych losach Mozambiku - a więc o rzeczach ważkich i trudnych. Tym bardziej, że muszę posypać głowę popiołem - dotąd byłam zupełną ignorantką jeśli chodzi o literaturę afrykańską, a i o samym Mozambiku wiedziałam tyle o ile. Dzięki tej powieści odkryłam nieznany, fascynujący i niesłychanie żyzny ląd, który aż prosi się o dalszą eksplorację. 

 

Kwestie poruszane na kartach Lunatycznej krainy w kontekście przyjętej przez autora konwencji gwarantują co najmniej interesującą całość. Nie wiem, czy ktoś byłby w stanie równie pięknie opowiedzieć o zdewastowanym przez konflikty wewnętrzne Mozambiku, który będąc portugalską kolonią wywalczył sobie niepodległość 25 czerwca 1975 roku (choć nie przyniosło to rozejmu w kraju, a doprowadziło do wybuchu wojny domowej, dzięki której postępowało wyniszczenie i tak już spustoszonego kraju). Dopiero w latach 90. XX wieku udało się załagodzić targające ojczyzną autora wojenne wichry. Mozambik oglądany oczami Couto to kraina niepokojąca, niejednoznaczna, pełna symboli, zakamuflowanych znaczeń, utraconych złudzeń i udręki wojny, ale też miejsce, w którym pomimo okaleczenia - czy to fizycznego czy psychicznego - bohaterowie podejmują próbę odnalezienia własnej tożsamości. Couto w niezwykły sposób odmalowuje rodzime pejzaże i snuje opowieści. Sama warstwa językowa Lunatycznej krainy zasługuje na zupełnie odrębną wzmiankę. W rękach autora - czy też pod jego piórem - słowa zdają się być niesłychanie plastyczną masą. Chociaż Couto pisze po portugalsku, sam swój język określa mianem "mozambijskiego", a to ze względu na to, że portugalszczyznę miesza z mozambickimi regionalizmami i strukturami językowymi, co nadaje jego twórczości poetycki wymiar. W tej książce nawet język lunatykuje - pełno tu neologizmów, przepięknego słowotwórstwa, które służy jako swoisty komunikat i sprawia, że człowiek zastanawia się, czy już istniejące słowa zdolne byłyby wyrazić to, co Couto chce przekazać. W tym momencie wszelkie uznanie należy się z całą pewnością tłumaczowi, Michałowi Lipszycowi, który podjął niejako rzuconą przez autora rękawicę i postanowił przenieść słowne gry autora na polski grunt, starając się zachować ich pierwotny wydźwięk. To była najlepsza decyzja, którą mógł podjąć jako tłumacz. 

 

Akcja powieści toczy się dwutorowo, a właściwie na dwóch przenikających się wzajemnie płaszczyznach. Nie wiadomo, która z nich to ta "prawdziwa"; i dobrze, bo w tej pełnej sennych miraży historii trudno jest oddzielić jawę od majaczenia, świat prawd niejako odbitych, ukrytych w cieniu, od rzeczywistości. Lunatyczna kraina to specyficzna opowieść drogi, metafora ludzkiego losu i poszukiwania, w której każdy bohater ma do opowiedzenia jakąś fascynującą historię - a więc to również opowieść o opowieściach, z których każda nie pozostaje bez wpływu na osobę, która jej słucha.  

Dwaj wędrowcy - stary Tuahir i młody chłopiec, Muidinga, którzy uciekli z obozu dla uchodźców, w czasie swej wspólnej podróży napotykają spalony, wgnieciony w przydrożny baobab autobus - machimbombo - pełen zwęglonych ciał. Tak zaczyna się opowieść - nie wiadomo, w jakiej relacji są bohaterowie, skąd się znają, kim są, dokąd zmierzają. W miarę rozwijania się historii stopniowo odnajdujemy kolejne elementy układanki, które można spróbować poskładać w całość, choć jest to wyzwanie, bo zdaje się, że to nie cel, a dążenie do niego, próba sama w sobie jest kluczem w tej historii. Dokonując prowizorycznego pochówku Tuahir i Muidinga znajdują jeszcze jedno ciało mężczyzny, który został zastrzelony w pewnej odległości od autobusu. Porzucona przy jego zwłokach walizka pełna jest rzeczy osobistych, jedzenia i zapisanych skrzętnie zeszytów. Starzec nie zwraca najmniejszej uwagi na te ostatnie, widzi w nich idealny materiał na rozpałkę, Muidinga natomiast jest nimi bardzo zainteresowany. Chłopiec cierpi na amnezję, ponieważ jeszcze w obozie dla uchodźców przebył ciężką chorobę (jak się później okazuje, najadł się trującego manioku) i otarł się o śmierć. Tuahir czuwał przy nim w czasie choroby, a ponieważ chłopiec nie miał tam żadnej rodziny i nikt się nim nie interesował, postanowił się nim zaopiekować. Dlatego też Muidindze zdarza się nazwać go wujkiem i czuje się do niego bardzo przywiązany; traktujący go dość szorstko stary Tuahir jest jego jedyną rodziną wśród beznadziei, rozpaczy i zawieruchy, w jakiej znajduje się ogarnięty wojną Mozambik. Zwłaszcza, że niczym w Drodze McCarthy'ego widok ludzi to prędzej zły omen niż dobra wróżba. Wertując znaleziska Mudinga orientuje się, że potrafi czytać i zagłębia się w historię zawartą na kartach zeszytów. Zaczyna czytać swemu opiekunowi na głos dzieje Kindzu, człowieka, właściwie rówieśnika Muidingi, który zagubiony i udręczony realiami dotychczasowego życia postanowił opuścić swoją zniszczoną trwającymi walkami wioskę aby zostać naparama - świętym wojownikiem walczącym ze sprawcami wojny. Wyrusza jednak na tę wyprawę wbrew woli zmarłego ojca, dlatego duch jego antenata prześladuje go i stara się utrudnić tułaczkę młodzieńca. Realistyczny wątek Tuahira i Muidingi znajduje swoje dopełnienie w czytanej przez chłopca historii Kindzu, która aż kipi od tajemniczych, symbolicznych zjawisk i interesujących postaci. W zestawieniu z fantastyczną opowieścią z zeszytów, powrót do rozbitego autobusu i przysłuchiwanie się niecodziennym, egzystencjalnym rozmowom Tuahira i Muidingi jest prawie jak stopklatka w tej rozkołysanej opowieści, choć narracja przechodzi niesłychanie płynnie od opisów krajobrazu przez polityczne komentarze aż po efekty horroru wojny. Jakkolwiek wszystko, co dotyczy Tuahira i Muidingi jest bezpośrednie i przejmujące, świat Kindzu to mara odzwierciedlająca niejako cień prawd znanych z tego realnego życia. Podczas lektury rodzi się mnóstwo pytań, odpowiedzi natomiast jest jak na lekarstwo - jeśli w ogóle jakieś się otrzymuje. Całość przesiąknięta jest afrykańskością, postkolonialnym zagubieniem i wyobcowaniem. Couto natomiast jawi się jako człowiek niezwykle związany ze swoją ziemią i do głębi przejęty jej losem. Magiczny realizm w ujęciu autora jest w pewnym sensie zaprzeczeniem dla gatunku - jeśli w założeniu ma on służyć raczej ucieczce od trudnej rzeczywistości, Couto tworzy sen cięższy i trudniejszy niż - zdawać by się mogło - jawa sama w sobie.

Złożoność fabuły i jej wielopłaszczyznowość jest niesamowita, mnogość splecionych ze sobą wątków i powracających wciąż postaci sprawia, że opowieść wciąga. Można poczuć się trochę jak Alicja w Krainie Czarów. Czytając czuje się atmosferę Mozambiku, niemalże widzi się kurz pod stopami i palące słońce sprawiające, że mimowolnie mruży się oczy, nawet jeśli nigdy w życiu nie było się w Afryce. Stężenie bohaterów, poszczególnych historii i ich wzajemne powiązanie i oddziaływanie skutecznie udaremnia klarowne przedstawienie wykreowanej na kartach powieści rzeczywistości. Dodatkowo każda z postaci wyposażona została w na poły fantastyczną, z drugiej zaś strony zupełnie wiarygodną historię odnośnie tego, jak ukształtowało ją życie, jak potoczyły się jej losy i jaki wpływ miały na to dramatyczne wydarzenia w Mozambiku w okresie trwającej latami wojny domowej. Struktura zdarzeń nie jest logiczna i uładzona, choć paradoksalnie całość czyta się dobrze i gładko. Zresztą, biorąc pod uwagę wydźwięk Lunatycznej krainy, to wcale nie fabuła odgrywa tu najistotniejszą rolę; środek ciężkości przeniesiony jest na czytanie między wierszami; na uczucia, odczucia, symbole i zjawiska, w których ukryty jest właściwy sens utworu. Nie jest to lektura lekka - czy to ze względu na formę samą w sobie, czy na treść i przesłanie (czy też wszystko na raz) - i z pewnością nie przypadnie do gustu każdemu. Choć niełatwa pod każdym względem, Lunatyczna kraina broni się sama, zmusza do refleksji i drążenia, bo niczego nie podaje wprost. Twarda, bezwzględna rzeczywistość zostaje zamieniona na przepiękny koszmar, ale z drugiej strony nie można Lunatycznej krainie odmówić również ciepła i prawdziwego uroku. No i piękna, bo w istocie jest to proza wybitna, zasługująca na uwagę i uznanie.