192 Obserwatorzy
78 Obserwuję
neonlightchild

światy zapomniane, słowa zakazane

może po prostu wszystkie moje czytelnicze życia potrzebują miejsca odrobinę bardziej pojemnego niż przestrzeń pomiędzy moimi zwojami mózgowymi.

Teraz czytam

Moby Dick
Herman Melville
Powszechna historia nikczemności
Jorge Luis Borges, Stanisław Zembrzuski, Andrzej Sobol-Jurczykowski
WIDZIEĆ/WIEDZIEĆ. Wybór najważniejszych tekstów o dizajnie
Przemysław Dębowski, Jacek Mrowczyk
Przeczytane:: 171/464 stron
Księga wszystkich dokonań Sherlocka Holmesa
Arthut Conan Doyle
Przeczytane:: 340/1108 stron

„Czym różni się to, czego nigdy nie będzie, od tego, czego nigdy nie było.”?

 

„Droga” Cormaca McCarthy’ego nie wpadła mi w ręce przypadkowo. Nie została mi ona podarowana, nie przykuła mojego wzroku kiedy przemierzałam księgarniane alejki w poszukiwaniu kolejnej pozycji, która wypełni mi czas, zajmie wyobraźnię i wsączy się pomiędzy moje zwoje mózgowe by na długo tam pozostać; powieść ta została mi polecona. Postanowiłam więc zgłębić temat i nie musiałam długo szukać by dowiedzieć się, że jest to książka powszechnie „uważana”, „poważana”, „szeroko doceniania” – wszak autor otrzymał za nią nagrodę Pulitzera. Przed takimi pozycjami odczuwam pewną dozę lęku i sceptycyzmu. Klasyki, kanony, utwory, które „absolutnie trzeba znać” sprawiają, że tylko bardziej boję się rozczarowania; boję się, że coś, co zapisało się złotymi zgłoskami na kartach historii literatury na wyrost rozbudzi oczekiwania, którym później rzeczywistość nie będzie w stanie sprostać, co w konsekwencji doprowadzi do rozczarowania. Jakże więc miło było mi się „rozczarować” kiedy przekonałam się, że ta malowana niemalże wyłącznie monochromatycznymi barwami historia McCarthy’ego absolutnie zasługuje na wszelkie słowa uznania i zaklina czytelnika tak małym – obiektywnie rzecz biorąc – nakładem.

 

Pomysł, z którego w późniejszym czasie miała powstać „Droga” dojrzewał w umyśle Cormaca McCarthy’ego długo, a jego bezpośrednią przyczyną i bodźcem do stworzenia pierwszych notatek była podróż, którą autor odbył wraz ze swoim synem, Johnem, do Teksasu w 2003 roku. Długie rozmowy z synem i rozmyślania nad tym, jak teksańskie El Paso mogłoby wyglądać za 50 czy 100 lat, oglądane oczyma wyobraźni płonące wzgórza ponad miastem i próby wyobrażenia sobie możliwych scenariuszy apokalipsy zaowocowały powieścią, która ujrzała światło dzienne kilka lat później.

 

McCarthy zabiera czytelnika w podróż po Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, kilka lat po tym jak kraj oficjalnie przestał istnieć po zrównaniu świata z ziemią przez bliżej nieokreślony kataklizm. W podróży tej  towarzyszą nam dwaj nomadowie - cudem ocaleli ojciec i jego kilkuletni syn, którzy wędrują przez jałowy kraj tocząc codzienną walkę o przetrwanie. Nie jest wiadome, co dokładnie się stało i nie ma to żadnego znaczenia z punktu widzenia czytelnika. Dość wiedzieć, że wszystko, co w chwili obecnej nas otacza i jest całą naszą rzeczywistością zostało zmiecione z powierzchni ziemi. Nie wiemy też kim byli bohaterowie w czasach przed katastrofą, nigdy nawet nie poznajemy ich imion (jedyna postać, której imię zostaje ujawnione to Ely; nieprzypadkowo autor ochrzcił go imieniem starotestamentowego proroka). Jest to celowy zabieg i to również nie przeszkadza w odbiorze, bo nie jest istotne. Niezmiernie ważna natomiast jest wykreowana przez McCarthy’ego po mistrzowsku post-apokaliptyczna rzeczywistość. Karty powieści wypełniają surowe opisy świata, w którym nie istnieje już cywilizacja, a większość pozostałych przy życiu istot trudno nazwać ludźmi. Wypalone krajobrazy, wypełniający całą spustoszoną przestrzeń popiół, odpadki i ziejąca zewsząd pustka, groza, ogarniające wrażenie beznadziei i ciągłe poczucie zagrożenia - bo nigdzie nie jest bezpiecznie i nikomu nie można ufać. Oznaki jakiejkolwiek ludzkiej obecności to najgorszy omen. Nie ma dokąd uciec, nie ma gdzie się ukryć i nie można liczyć na żadną pomoc. To wszystko razem tworzy niesamowitą atmosferę i pochłania bez reszty.

 

Mężczyzna, Ojciec – bo tylko takie określenia bohatera padają w książce – ma jeden ściśle ustalony cel, do którego konsekwentnie dąży; musi dotrzeć ze swoim synem na południe. Muszą nieprzerwanie iść i być stale w pogotowiu. Jeśli się zatrzymają, jeśli pozwolą sobie na odrobinę beztroski, brak kalkulacji i czujności, czeka ich niechybna śmierć. Wędrując przez spustoszoną, splądrowaną i jałową ziemię, mają tylko siebie nawzajem. Siłą rzeczy wytwarza się pomiędzy nimi specyficzna, bardzo silna więź. Jeden jest dla drugiego wszystkim. Charaktery i światopogląd dwójki uchodźców są ukazane w genialnie poprowadzonych dialogach. Biorąc pod uwagę realia nie dziwi fakt, że kilkuletni Chłopiec jest nad wiek dojrzały i niejednokrotnie rozumie więcej, niż wydaje się Ojcu. Widząc zezwierzęcenie, przemoc i anarchię Chłopiec nie zgadza się na przejście do porządku dziennego nad takim stanem rzeczy – chce nieść ogień pomimo tego, że ten świat jest jedynym jaki zna. Pośród zgliszczy cywilizacji, w świecie, w którym bohaterowie walczą o przetrwanie usiłując ocalić ostatni bastion człowieczeństwa właśnie ta niezłomność w dochowaniu wierności pewnym zasadom jest budująca i rozpala iskierkę nadziei tam, gdzie – wydawać by się mogło – nie ma ona już prawa bytu, a jedynym świadectwem istnienia cywilizacji jest cudem ocalała puszka Coca-Coli.

 

Na uwagę zasługuje również sposób narracji McCarthy’ego, który śmiało można nazwać majstersztykiem. Nie znajdziemy u niego poetyckich wręcz opisów krajobrazu, podobnież nie można liczyć na bogate, rozwinięte porównania ani kwiecisty, górnolotny styl i jest to swego rodzaju błogosławieństwo – pozorna surowość i minimalizm potęgują oddziaływanie i zwiększają ładunek emocjonalny przekazu. Opisy świata przedstawionego zdają się być absolutnym minimum koniecznym do wyobrażenia sobie realiów, w którym przyszło żyć dwójce bohaterów; są wręcz chirurgiczne i bardzo oszczędne, a jednak poruszają, druzgocą.

 

„Droga”, choć przeczytana już jakiś czas temu, nie pozwala mi o sobie zapomnieć. Mówiąc zupełnie szczerze, sponiewierała mnie emocjonalnie, a obiektywnie rzecz biorąc niewiele książek ma taką moc nad czytelnikiem. Choć być może to ja wciąż niewiele wiem. Niemniej jednak zupełnie subiektywnie uważam te pozycję za ważną i godną polecenia, chociaż zdecydowanie nie łatwą. Można ją odczytywać tylko dosłownie jako świetnie napisaną powieść katastroficzną i, jak sądzę, zupełnie prawdopodobną wizję świata po wojnie nuklearnej. Myślę jednak, że to byłoby spłycenie tematu, gdyż wymiar metaforyczny jest równie ważny, a pytania, które na kartach powieści stawia autor skłaniają do poważnej refleksji. Utwór McCarthy’ego to również powieść drogi – wszak Ojciec i Syn są w ciągłym ruchu zmierzając na południe. W czasie tej pielgrzymki Mężczyzna stara się przekazać Chłopcu swoją wiedzę i stara się przygotować go jak najlepiej, by potrafił iść sam i wciąż niósł ogień.